poniedziałek, 14 grudnia 2009

Wciąż bez tytułu

Rozdział 1

Marszałek był pełen najgorszych przeczuć.
- Nie możemy dysponować czyimś życiem. Człowieczeństwo nie na tym polega. Nie możemy wybierać między wygodą społeczeństwa a życiem jego dzieci!
Blondyn na sejmowej mównicy nabierał rozpędu. Jeżeli nic go nie powstrzyma, będzie tak mówił kolejne pół godziny. A tego nie zniesie nikt - no, może oprócz zapatrzonych w niego dziennikarek. Sam przed sobą marszałek musiał przyznać, że jest na co popatrzeć: krakowski poseł miał niewiele ponad trzydziestkę, zero brzucha, metr osiemdziesiąt, doskonałe maniery i łobuzerski uśmieszek czający się w kąciku ust. Na ten uśmieszek leciała damska część sejmu bez względu na polityczną orientację, a dziennikarki Sawicki owijał sobie wokół palca już przy pierwszej kawie. Jego główną wadą było to, że z mównicy, zamiast przemówień, wygłaszał kazania.
- Nie wolno nam, powtarzam – nie wolno zgodzić się na zabijanie nienarodzonych! – grzmiał Sawicki.
- Pan jest z Krakowa, czy z Torunia, panie pośle? – wysoki damski głos przerwał Sawickiemu wpół słowa. Przez salę przeszedł szmer – przytomni budzili śpiących. Zapowiadała się draka: posłanka partii LiN lubowała się w skandalizujących wypowiedziach i nosiła bardzo krótkie spódniczki. Miała też naprawdę bogatego męża w wiecznej delegacji i mogła przebierać w sejmowych kochankach jak w koszu przejrzałych gruszek. W nudniejsze dni szef klubu LiN przyjmował zakłady: komu uda się zaprosić na kawę Sylwię Golczyk? Nieliczni wygrani cieszyli się szacunkiem kolegów do chwili, w której przyznawali, że od kawy się zaczęło - i na niej skończyło.
A teraz Sylwusia, jak mówili o niej koledzy z klubu, dawała w kość konserwatyście Sawickiemu.
- Wydaje mi się, że widziałam już gdzieś pańskie przemówienie. W gazecie. A jej nazwa zaczynała się na literkę n. I była dwuczłonowa.
Zanim marszałek zdążył zainterweniować, posłanka zatrzasnęła w torebce lusterko i szminkę, którymi bawiła się przez ostatni kwadrans, i ruszyła do drzwi, odprowadzana spojrzeniami posłów, chwiejąc się na absurdalnie wysokich szpilkach. Taksówka już na nią czekała.

***

- Poznałam nową dziewczynę – powiedziała Irmina, obracając w palcach filiżankę zielonej herbaty.
Krótkie, rude włosy zaczesała do góry, odsłaniając czoło. Owinięta błękitnym szalem, wyglądała raczej na romantyczną marzycielkę niż na twardą i zdecydowaną założycielkę Fundacji Les, która nigdy nie zgadzała się na wywiady z dziennikarzami płci męskiej, twierdząc, że faceci zawsze wszystko spieprzą.
Sylwia z przyjemnością piła podwójne espresso. Za tą kawę lubiła „W Biegu Cafe” i tam zazwyczaj spotykała się z przyjaciółką. Na Marszałkowską obie miały blisko.
- No, opowiadaj! Jaka ona jest? Kiedy się poznałyście?
- Jest piękna. Ma długie, czarne włosy, piękne piersi, niski głos, i jest niesamowicie seksowna. Nie mogłam przestać na nią patrzeć. To było na naszej firmowej imprezie. Przyszła z przyjaciółką. Ale nie są razem. A nawet jakby były, jest o co walczyć – Irmina z entuzjazmem zabrała się za ciasto marchwiowe, które uprzejmy kelner postawił przed nią na stoliku.
- Mówisz jak facet – zaśmiała się Sylwia, która na spotkania z Irminą nie zakładała nigdy bluzki z dekoltem i wciąż jeszcze czuła się nieswojo, kiedy przypominała sobie, jak kiedyś przez cały wieczór przyjaciółka gapiła się na jej zbyt wyeksponowane piersi.
- Przestań. Nie powiedziałam, że chcę się z nią przespać!
- A ja mam na oku kogoś, z kim bym chciała…
Irmina poprawiła się na wysokim barowym stołku.
- No, no… I kto tym razem? O ile dobrze pamiętam, poprzedni był z Sojuszu Obrońców Ojczyzny i wyglądał jak Rambo, dopóki nie zdjął koszulki…
- Nie, tym razem to konserwatywny prawicowiec, z zacięciem ideologicznym, wszystkie laski na sali oblizują się, kiedy wchodzi na mównicę. Niezłe ciacho. Kawaler, z dobrego domu, rodem z Krakowa, kobiety w drzwiach przepuszcza…
- Cudowny dupek?
- Może nawet prawiczek. Uwielbiam mu udowadniać, że się myli. Raz się nawet zarumienił, jak powiedziałam jakiś sprośny żarcik, wyobrażasz sobie?
- Spotykasz się z nim?
- W drodze do kibla w sejmie. I raz jechałam z nim windą. Ale nic się nie działo, może dlatego, że jechał też tłum spoconych sojuszników.
Wyjęła z torebki wibrujące telefon.
- Przepraszam cię, dzwoni mój ulubiony redaktor Nachalski. Cześć, Michałku, czego ode mnie potrzebujesz? W czwartek? Nie ma sprawy, jestem twoja.
- Kolejny wywiad z sejmową skandalistką? – zapytała Irmina z ustami pełnymi czekoladowej babeczki.
- Lepiej. Zaproszenie do programu publicystycznego. Na debatę o ustawie proaborcyjnej. W porze największej oglądalności.

***

- Naprawdę przesadziłem?
Szli po schodach do niewielkiego mieszkania Adama. Marcin wyprzedzał przyjaciela o kilka stopni; dwadzieścia lat młodszy, nie miewał zadyszki nawet po sprincie na siódme piętro, a tym bardziej teraz: Adam mieszkał na piątym, a do tego wchodzili powoli.
- Powiem ci, jak usiądziemy – wydyszał Adam, grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu kluczy. Chwilę później Marcin siedział już w wygodnym, skórzanym fotelu, a w kuchni posykiwał ekspres do kawy – prezent od młodego posła i jego rodziców na pięćdziesiąte urodziny. Adam prawie na nich wtedy nakrzyczał: że za drogi, że nie dla niego życie w luksusie. Ale przyjął prezent, żeby nie robić Sawickim przykrości, a teraz, o dziwo, z przyjemnością z niego korzystał. Oprócz pralki i mikrofalówki było to jedno z niewielu udogodnień w ascetycznym mieszkaniu Adama. Od podłogi do sufitu ciągnęły się półki, zapchane książkami. Stół, łóżko, mała szafa, nocna lampka – nawet dywanu nie miał. Dwa skórzane fotele nabył za namową Sawickiego, pogodziwszy się ze stwierdzeniem, że to nie luksus, ale wymóg gościnności.
Wszedł teraz do pokoju z dwoma filiżankami kawy. Postawił je na stole, szybkim ruchem zdjął koloratkę i położył obok filiżanek.
- Nie było źle. To, co mówiłeś, ma sens. Ale musisz popracować nad przekazem. Nad formą. Od mówienia kazań jestem ja. Jeśli będziesz nudził z mównicy, twój pomysł umrze, kiedy z niej zejdziesz.
Marcin pociągnął pierwszy łyk kawy. Była idealna.
- Co robię nie tak?
- Próbujesz na siłę przemówić ludziom do sumień. Jesteś patetyczny, a za tym nikt nie przepada. Mówisz banały. To moje zdanie, Marcinku.
- Adaś, ale jak ja mam mówić inaczej o tym, że nie można zabijać dzieci? Mam przedstawić raport, przeczytać im statystyki, suche dane? To też nic nie da. Kiedy mówię prawdę, nikt nie chce słuchać.
- Bo ta prawda dobrze się nie sprzeda w mediach. Nie ma w tym, co mówisz, nic kontrowersyjnego, nic innego, nic nowego. Oni wszyscy już to słyszeli; sejm, dziennikarze, widzowie. Musisz ją ładnie opakować.
- Zawsze mi mówiłeś, że prawda broni się sama.
Adam upił kolejny łyk kawy.
- Jednak za mało posłodziłem – mruknął. – Przyniósłbyś staruszkowi cukier?
Marcin poderwał się z fotela i po chwili wrócił z pełną cukierniczką.
- Skąd to wziąłeś? – ostro zapytał ksiądz.
- Jak zwykle, z szafki koło zlewu – odpowiedział zdziwiony poseł.
- Przecież nie prosiłem, żebyś przyniósł cukierniczkę. W szafce stał cukier, w słoiku po majonezie. Czemu wybrałeś cukierniczkę?
Marcin ze śmiechem opadł na fotel.
- Ty stary lisie! Niech ci będzie. Pomóż mi znaleźć ładne opakowanie. Pasujące do telewizji.

***

„Rozmowy w Szoku” słynęły z podejmowania kontrowersyjnych tematów. Tytuł programu wziął się od pierwszego miejsca, w którym był prowadzony: pubu „Shock Zone”. Później pomysł spodobał się górze i „Rozmowy” dostały czas w studio - na żywo. Od kilku lat były nazywane „społecznym barometrem”. Prowadzący, Michał Nachalski, po mistrzowsku dobierał rozmówców, którzy w założeniu mieli ze sobą dyskutować na istotne tematy, ale i tak kończyło się na tym, że skakali sobie do oczu. Rzecz jasna, nie przeszkadzało im to iść po programie na piwo.

Tym razem Nachalski był z siebie naprawdę zadowolony. Sawicki, inteligent z Krakowa, starał się logicznie przedstawić swoje stanowisko. Tyle, że nie był to najlepszy sposób, kiedy się mówiło do kobiety, która miała chyba z dwucentymetrowe, czerwone paznokcie i spódniczkę ledwo zakrywającą to, co powinna zakrywać. Jak to określił realizator: jak z szalika. I to wyjątkowo wąskiego.
W zasadzie Sawicki jest przegrany – pomyślał redaktor, podczas gdy młody poseł próbował jeszcze dyskutować z Sylwunią. Daremnie. Spódniczka wyraźnie sprawiała, że tracił rezon.
- Nie można zapewniać sobie wygody kosztem czyjegoś życia. Trzeba brać odpowiedzialność za to, co się robi, a w tym przypadku – szczególnie za swoje życie seksualne.
- A pan bierze odpowiedzialność za swoje życie seksualne? – chciała wiedzieć posłanka, ale nie udało jej się speszyć przeciwnika.
- Tak – odpowiedział – ale to akurat nie ma nic do rzeczy.
- I tu się pan myli – Golczyk wyraźnie się ożywiła. – właśnie ma. Tylko pan, jako mężczyzna, tego nie rozumie. Mężczyźni muszą mieć ustalone zasady ogólne. Potem dopasowują do nich rzeczywistość. A jeśli nie da się dopasować, wciskają na siłę w gotowy szablon. Tak jest z kobietami zgwałconymi.
- Mówiłem już o kobietach po gwałcie: nie są winne, i tak samo nie są winne dzieci! – Marcin nie dawał za wygraną.
- Ależ ja mówię o czymś zupełnie innym! O kobietach, które nienawidzą gwałciciela, i nie chcą urodzić jego dziecka. Nie chcą, żeby żyło z piętnem, nie chcą, żeby żyło, nienawidzone przez własną matkę. I takie kobiety usuwają początkowy zlepek komórek, kiedy jeszcze nie jest za późno. Kiedy nie można mówić, że w brzuchu mają dziecko – Sylwusia gestykulowała zawzięcie, jej paznokcie migały w blasku reflektorów jak małe światełka ostrzegawcze.
Operatorowi kamery skierowanej na posła wydało się, że Sawicki na moment stracił oddech. Szybko jednak go odzyskał.
- Pani wybaczy, ale trudno mi dyskutować z kimś, kto najwyraźniej opuścił kilka istotnych lekcji biologii. Dziecko, czyli człowiek, ma swój własny kod genetyczny. Od początku, czyli od poczęcia, aż do naturalnej śmierci, człowiek ma jeden i ten sam zapis kodu. Nic się w nim nie zmienia, od kiedy połączą się komórki rozrodcze, co następuje zaraz po zapłodnieniu. Człowiek jest człowiekiem od poczęcia, pani poseł. Aborcja i eutanazja nie różnią się wiele; to morderstwo, tylko w pierwszym przypadku ofiara jest całkowicie bezbronna – młody poseł wyglądał, jakby nie wierzył, że zdarzają się takie przypadki jak jego rozmówczyni.
- Pan chyba słucha Radia Maryja i czyta „Nasz Dziennik”.
- Pani chyba nie słucha i nie czyta niczego – Marcin nie dał się wyprowadzić z równowagi. Zresztą, Golczyk trafiła w dziesiątkę. Czytał. Czytał również „Najwyższy czas” i „Gazetę Polską”. Czytał też „Wyborczą”, a czasami nawet „Fakty i mity”. Lubił być dobrze poinformowany
- Widzę, że wyczerpały się panu argumenty, panie pośle.
Sawicki milczał przez chwilę. Nachalski pogratulował sobie w duchu. Dyskusja była jak kula śniegu puszczona z górki: wystarczy dobrze uformować początek i lekko popchnąć. Nie dość,
że goście odwalali za niego całą robotę, to jeszcze zgodnie z jego założeniem i wbrew oczekiwaniom publiczności inteligent przegrywa z kobietą, która do sejmu trafiła wprost z wybiegu dla modelek. Wszyscy, którzy znali Sylwię lepiej, wiedzieli, że miejsce w Sejmie to prezent ślubny od teścia. Teść politycznie pochodził ze starej, czerwonej gwardii i był głęboko rozczarowany swoim jedynym synem, który z polityką nie chciał mieć nic wspólnego. Musi być zadowolony ze swojej synowej.
- Wyczerpały mi się argumenty logiczne, którymi nie udało mi się do pani trafić. Dlatego przyniosłem obrazki – powiedział spokojnie Sawicki, sięgając do szczupłej teczki, która do tej pory leżała przed nim na szklanym stole.
W reżyserce, umieszczonej nad telewizyjnym studio, zawrzało. Ekipa miała wprawę i intuicyjnie wyczuwała nadciągającą burzę.
- Maciuś, daj mi posła na dwójce. Zrób zbliżenie na to, co wyjmuje z teczki – realizator wiedział, że nie ma chwili do stracenia.
- Jezu – jęknęła praktykantka, stojąca tuż obok niego.
Powiększone zdjęcie, które trzymał w rękach poseł, pojawiło się na telebimie, by zgromadzona w studio publiczność mogła je zobaczyć.
- Nasza cywilizacja staje się cywilizacją obrazkową. Słowa nie przemawiają do nas tak, jak obraz. Dlatego, pani Sylwio, przyniosłem kilka zdjęć.
Sylwia patrzyła na telebim z obrzydzeniem na twarzy.
- Opowiem państwu, co widać na moim obrazku – ciągnął Sawicki. – To ludzka dłoń. Dłoń abortera, który właśnie dokonał zabiegu usunięcia zlepku komórek, jak to pani, pani Sylwio, wcześniej nazwała. Jeśli przyjrzymy się dokładniej, w tej krwawej masie zobaczymy maleńką nóżkę. I pozostałości główki.
- To obrzydliwe – rzuciła Sylwia, czując, że przegrywa.
- Michał, zbliżenie na jej twarz, szybko. Wyrównaj. Biorę – w reżyserce realizator prawie krzyczał do mikrofonu. Praktykantka wybiegła na korytarz.
- Panie pośle, to nie jest zdjęcie, które należy pokazywać publicznie – Nachalski wiedział, że nie uda mu się uratować sytuacji. I że oglądalność w przyszłym tygodniu pobije tą sprzed roku, kiedy dwaj utajeni geje ze świata kultury wyszli z ukrycia i zaręczyli się na wizji.
- Proszę, niech pan mi jeszcze przez moment nie przerywa. W naszym kraju chlubimy się przywilejem wolności słowa. To zdjęcie mówi za mnie. I reakcja pani, i pana redaktora, i państwa, którzy teraz to oglądają, pokazuje mi, że mówi naprawdę wiele. Zgadzam się: jest obrzydliwe, tak, jak obrzydliwe były zbrodnie dokonywane przez hitlerowców, którzy mordowali niewinne kobiety i dzieci. Zbrodnia jest rzeczą obrzydliwą. A projekt ustawy, który przygotowało pani ugrupowanie, właśnie taką obrzydliwość zamierza uczynić zgodną z prawem, i ogólnie dostępną.
- Trzy, dwa, jeden, schodzimy – powiedział realizator. Widzowie siedzący przed telewizorami jeszcze nie wiedzieli, że czeka ich długa seria reklam piwa i środków przeciwbólowych, a po nich – mdły film sensacyjny sprzed pięciu lat. Wstał z krzesła i wychylił się, by przez oszkloną ścianę popatrzeć, czy Golczyk poda Sawickiemu rękę. Nie podała.

Sylwia była wściekła. Oczekiwała kolejnego łatwego zwycięstwa. Łapała już za klamkę sprowadzonej osobiście przez ugrzecznionego Nachalskiego taksówki, kiedy ktoś złapał ją za ramię.
- Proszę mnie nie dotykać – powiedziała, nie odwracając się. Była pewna, że na jej ramieniu spoczywa jedyna dłoń, której nie uścisnęła po programie.
Sawicki zabrał rękę, nachylił się do taksówkarza i podał mu pięćdziesiąt złotych.
- Ta pani nigdzie nie jedzie – powiedział. Taksówkarz nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystał takiej okazji.
- Miłego wieczoru państwu życzę – rzucił, i łapiąc banknot, odjechał z piskiem opon. A nuż rozwścieczona ślicznotka zmieni zdanie. Wożenie takich nie należało do przyjemności. Często robił kursy spod telewizji –wśród dziennikarzy miał opinię dyskretnego. Po wszystkich monologach swoich wysoko postawionych pasażerów miał głębokie obrzydzenie do polityki.

- Czego pan ode mnie chce? – zapytała Sylwia. Sawickiemu wydawało się, że zaraz zacznie prychać jak rozzłoszczona kotka.
- Sylwio, niech pani się na mnie nie gniewa. Odłóżmy na bok politykę. Jesteśmy po pracy. Chcę panią przeprosić. Znam świetne miejsce, w którym podają najlepsze w Warszawie pierogi z kapustą i grzybami.
Skąd on wie o pierogach? – przemknęło Sylwii przez głowę. Z miłością do pierożków kryła się, jak tylko mogła. Zanim została modelką, mogła je jeść o każdej porze dnia i nocy, później musiała z nich zrezygnować, żeby trzymać linię i nie wylecieć z pracy. Potem wyszła za mąż za człowieka na szczycie i nie wypadało wcinać pierogów, kiedy inni konsumowali filet z soli albo polędwiczki w sosie podgrzybkowym.
W tyle głowy zawyła jej malutka syrena alarmowa. On cię podrywa, kretynko! Najlepsze ciacho w całym Sejmie poleciało na ciebie!
Uspokoiła się od razu. Ale nie może przecież dać się przekonać przy pierwszej próbie.
- Skąd wiesz, że lubię pierogi? – zapytała.
Marcin, który z całych sił starał się nie patrzeć na jej nogi, zauważył przejście na ty i zobaczył przed sobą szansę.
- Wiem nie tylko to – odparł, zgodnie z zasadami starymi jak świat. Zaintrygować. Tajemnice działają na kobiety jak magnes.
Machnął na przejeżdżającą taksówkę.

[We współpracy z I.K., P.B., A.M., W.G.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz