piątek, 17 kwietnia 2009

Instytut Problemów Narodowych

Najczęściej kojarzony z lustracją, teczkami i politycznymi rozgrywkami. Powstał w 1999r. Mimo dziesięciu lat działania niewielu Polaków wie, czym naprawdę zajmuje się Instytut Pamięci Narodowej.

Medialna lekcja

Wszyscy wiedzą z telewizji, że IPN zajmuje się historią. Zdania są jednak podzielone w kwestii sposobu tego zajmowania się: nie do końca wiadomo, czy to jej „odkłamywanie” – czy „zakłamywanie”.
Tytuły prasowe mówią same za siebie.
„Wyborcza” pośród kilku ostatnich artykułów o IPN zamieściła zatytułowane: „IPN-owi szkodzi atakowanie Wałęsy” czy „Janusz Kurtyka kontratakuje teczką «Alka»”. Medialny przeciwnik „Wyborczej” – „Dziennik” tytułował teksty: „Kwaśniewski: nie byłem «Alkiem» IPN: byłeś”, „Żaryn: Wałęsa był współpracownikiem SB”.
Bardziej wyważone tytuły stosuje „Rzeczpospolita” („Kto chce zamknąć archiwa IPN”, „Jak Wałęsa dostał status pokrzywdzonego”); skrajne stanowiska zajmują: „NIE” („Instytutki”, „150 km pamięci narodowej”), „Polityka” („Zostało z SB”, „Narodowa czytelnia teczek”) czy „Gazeta Polska” („IPN nie zbierał haków”, „Atak na historyków IPN”).
Tytuły te nie dziwią opinii publicznej, która z zasady rzadko dziwi się czemuś z własnej inicjatywy. Nie dziwią też tych, którzy przyglądają się polskiej prasie uważniej – są potwierdzeniem obowiązujących linii programowych i doskonale oddają sympatie i antypatie związane z instytucją zajmującą się najnowszą historią i wyposażoną w uprawnienia śledcze.

Plusy (prawie) równe minusom

Sondaż dla programu „Forum”, wykonany przez TNS OBOP w kwietniu 2009r. pokazał, że 43% badanych negatywnie ocenia pracę IPN w roli lustratora twórców III RP. Pozytywnie o działalności wypowiedziało się 42%. Prawie równocześnie badania przeprowadziła Gfk Polonia: według nich 50% Polaków uważa, że IPN dobrze spełnia swoje zadania; przeciwnego zdania jest 41%.
Nie porównywano ocen z przynależnością polityczną.

IPN sam o sobie

„Do zadań Instytutu należy gromadzenie i zarządzanie dokumentami organów bezpieczeństwa państwa, sporządzonymi od 22 lipca 1944 r. do 31 lipca 1990 r., prowadzenie śledztw w sprawie zbrodni nazistowskich i komunistycznych oraz prowadzenie działalności edukacyjnej.” – czytamy na stronie internetowej IPN.

Obserwacje

O istnieniu IPN słyszał każdy dorosły Polak przy okazji lustracji księży, ekshumacji gen. Sikorskiego, a teraz - medialnej burzy wokół książki Pawła Zyzaka, kiedy IPN został wywołany do tablicy w związku z cudzą publikacją. Jednak niewiele osób orientuje się w działalności Biura Edukacji Publicznej Instytutu.

Tylko w kwietniu tego roku IPN organizuje na terenie całej Polski sześćdziesiąt cztery wystawy, dwadzieścia pięć warsztatów dla uczniów i nauczycieli, sto dziesięć różnego rodzaju spotkań, wykładów, prelekcji i lekcji.

Kontrowersje

Działalności Instytutu nieodłącznie towarzyszą kontrowersje. Nieodłącznie, ponieważ jednego elementu nie da się wyeliminować: jest nim człowiek, wyrastający w konkretnym środowisku, osadzony w historycznych realiach, dążący do swoich celów mniej lub bardziej uczciwie, sympatyzujący z określoną partią, opcją, organizacją, grupą interesu. Dlatego IPN przypomina naukowca, który wywołuje w laboratorium burzę z piorunami i w ten sposób uzupełnia okaleczony program edukacyjny. Do przyrodniczego zjawiska podejść obiektywnie i bez emocji jest łatwo: do historii najnowszej – trudno. Wciąż jeszcze żyją jej świadkowie, trudno przedstawić jedną wersję bolesnych dziejów powojennych i socjalistycznych.
Krytykując sposób ujawniania historii zawartej w aktach (casus Przewoźnika, Wielgusa, Kuronia, ostatnio Wałęsy) oskarża się IPN o wydawanie wyroków na podstawie dokumentów SB, które z zasady nie są obiektywne. Mówi się też o ryzyku związanym z bazowaniem na pamięci świadków: pamięć ludzka jest ulotna, a to, czego nie znajduje w swoich magazynach, potrafi podświadomie uzupełnić pod wpływem usłyszanych i przeczytanych słów. Nie zawsze prawdziwych.

[Publikowane w interia360.pl]