wtorek, 15 lipca 2008

Pierwszy

Pokój redakcyjny nie jest duży. Mieszczą się w nim trzy biurka, po-PRL-owska komódka, na niej stary telewizor. Za nim, spiętrzone wprost na podłodze, grube kroniki Klubu Dziennikarzy w czarnych okładkach. We wnęce niepozorna, ciemnoszara szafa zamykana na klucz. Kremowe ściany, szarozielona wykładzina, za oknami – szara ściana przeciwległego skrzydła i zielony o tej porze pejzaż Krakowa, z którym współgrają dwie pary zielonych drzwi: jedne, wejściowe, i drugie, które prowadzą do sąsiedniego pokoju i które zawsze są zamknięte, dzięki czemu można przy nich postawić biurowe krzesło z zepsutym oparciem i siedzi się całkiem wygodnie.

Pokój nie ma numeru: na portierni trzeba poprosić o klucz do TV-3. Portier pyta wtedy podejrzliwie: A od kogo ma pani pozwolenie? Później tłumaczy: wie pani, gdyby tak wszyscy, to każdy mógłby wszędzie wejść. O, tu proszę podpisać.

Punktualność jest wskazana, przynajmniej za pierwszym razem. Były panie umówione? Tak? Momencik – strażnik chwyta z słuchawkę i po chwili mówi: drugie piętro, proszę usiąść i poczekać. Dyrektor ma zebranie. Na drugim piętrze przy dwóch palmach i przeszklonej ścianie wychodzącej na dziedziniec zielona kanapka dla gości dyrektora. Przechodzący rzucają nam zaciekawione spojrzenia: takie dwie, obcas, kolano, makijaż, fryzura, do dyrektora? Czekamy. Nikt o nic nie pyta. Patrzą tylko. Gdyby jednak ktoś, od razu byłoby łatwiej, już nie my-oni, albo przynajmniej już nie tak bardzo. W końcu – nareszcie – pytanie: A panienki co tutaj robią? Bo ja tu pracuję – i już można powiedzieć, że praktyki, że dyrektor, że zebranie się przedłuża, można przesunąć się na ciasnej kanapce, przegrzebać torebkę w poszukiwaniu jakiejś kartki, długopisu, kolorowe cienkopisy też mam, o, zobacz, czerwony i zielony. W sam raz, żeby narysować kwiatki, a Wiktoria lubi rysować. Potrafi nawet napisać: WIKI, ale więcej jeszcze nie, bo ma dopiero pięć lat.

Sekretarka prosi nas do gabinetu. Dyrektor nie jest w najlepszym humorze. Ale zgadza się, podpisuje, osobiście prowadzi nas do odpowiednich działów. Redakcja reportażu jest na pierwszym piętrze, niedaleko newsroomu. W środku - pusto. Później się przekonam, że pokój redakcyjny to ostatnie miejsce, w którym można znaleźć redaktora naczelnego. Na razie nie wiem jeszcze, że mogę wejść do środka; stoję na korytarzu i oglądam Kraków zza oszklonych drzwi prowadzących na taras. Czekam. Pierwsze, czego uczy telewizja, to cierpliwość.

Maciek

W końcu przychodzi pan Maciek – szef redakcji reportażu. Po tygodniu będziemy już na „ty”. Rzuca okiem na podanie, przegląda moje CV, potem mówi: proszę znaleźć sobie temat, dostanie pani operatora z kamerą, potem montaż, zaraz dam pani wzór planu dnia zdjęciowego. O czym chce pani robić materiał?

Maciek: brunet, półdługie włosy, garbaty nos. W nieśmiertelnej czarnej marynarce i dżinsach, nigdy nie myje szklanek po kawie. Jeśli skończą się czyste, po prostu kupuje kawę w bufecie. (Zresztą w redakcji podobno nikt nigdy nie zmywał do czasu pojawienia się praktykantki.) Maciek jest po FAMU, po historii sztuki na UJ i kursie reżyserii u Wajdy. Jest też szefem Redakcji Reportażu i Form Dokumentalnych Telewizji Kraków od momentu jej powstania, czyli od niecałych pięciu miesięcy; wcześniej był wolnym strzelcem. Jeśli masz sprawę do Maćka, są dwa sposoby, żeby spotkać się z nim w budynku telewizji. Albo masz jego numer, dzwonisz i znajdujesz go, albo nie masz, wtedy przychodzisz do pokoju redakcyjnego i czekasz. Czasami przychodzi.

Miłosz

To jest pani praktykantka – mówi Maciek i moją rękę ściska szatyn, na oko trzydziestoletni, w okularach, z początkami brody i brązowej marynarce na czarnej bluzie z kapturem. Potem dowiem się, że ma dwadzieścia siedem lat, metr dziewięćdziesiąt wzrostu i jest po wylewie, który sparaliżował mu prawą połowę ciała, ale tego już prawie nie widać. Czasem tylko ma skurcze. Miłosz skończył politologię; został dziennikarzem, bo nie miał pojęcia, kim chce być. Wypada z pokoju tak samo szybko, jak do niego wpadł, a ja jeszcze nie wiem, że pracuje w tej redakcji i że do niego należy biurko zawalone książkami, papierami, taśmami upchanymi wokół starego Compaqa, z kubkiem z napisem „Nowa Huta” i kawałkiem szlabanu pociętego przez spoconego starostę czy marszałka na którejś z granic przy okazji wchodzenia do Schengen.
Poza tym dowiaduję się, że zebranie redakcji odbywa się raz w tygodniu i będzie pojutrze. A redakcja pracuje codziennie.

Zebranie

Zebranie redakcji odbywa się w sali na dole, obok bufetu. Kiedy wracam z kawą, Maciek i kilku reportażystów? reporterów? dziennikarzy pracujących w redakcji? – tego do końca nie wiadomo - siedzą już przy długim stole. Za Maćkiem duże szklane drzwi, prowadzące na taras; widać przez nie zielony park – kasztany, lipy, brzozy, i czasami wiewiórkę. W sali nie ma zegara; tylko ten, kto spogląda na własny, wie, ile spóźniają się reporterzy. Omawiają tematy. Dzwoni czyjś telefon, ktoś inny podaje kontakt do swojego znajomego, który może pomóc przy realizacji materiału. Maciek kończy kawę. Idziemy na kolaudację.
Będziemy oglądać materiał, który właśnie został zmontowany –wyjaśnia Maciek. W drodze z pokoju redakcyjnego do przeglądówki dowiaduję się, że kolaudacja to nie uzgadnianie obrazu z dźwiękiem, ale rodzaj cenzury. Po obejrzeniu pierwszego materiału Maciek wciąż w dobrym humorze prosi mnie o uwagi kolaudacyjne. W końcu jestem na praktykach.

Zdjęcia

Za pół godziny wyjeżdżam na zdjęcia. Jedziesz? – rzuca Miłosz przez ramię zza biurka. Mamy jechać do teatru zrobić materiał o premierze jednego z głośnych przedstawień; potem trzeba nakręcić wywiady z panią dyrektor i panią mecenas wystawy w Fabryce Schindlera. Piętnaście minut przed wyjazdem okazuje się, że premiera przedstawienia została przesunięta. Powtórne planowanie zdjęć, przy okazji uczę się kilku nowych przekleństw.

Telewizja Polska jest jedyną telewizją na świecie, która ma własnych kierowców – powiedział mi ktoś. Wybiegamy z budynku telewizji; na parkingu w białym fordzie czeka już kierowca, a z nim operator i dźwiękowiec. W pięcioosobowym mondeo jest jeszcze jedno miejsce – w sam raz dla praktykantki.
Kierowca w TVP to człowiek, który prawdopodobnie wie wszystko o wszystkich. Dlaczego? Bo wozi różne ekipy. Ekipy dzielą się na te, które szanują dyrektora i na te, które mają pewne zastrzeżenia. Kierowca szanuje albo ma zastrzeżenia w zależności od tego, kogo wiezie.

Co robi praktykantka na zdjęciach? Trzyma blendę. Skacze do sklepu po wodę. Czeka w samochodzie, kiedy reszta idzie po coś do jedzenia. Obserwuje, co kto robi i w jaki sposób. Co robi redaktor, co robi operator, co robi dźwiękowiec, jak ustawić bohatera, jakie pytania mu zadać. Ludzie z zewnątrz traktują praktykantkę jak członka ekipy. Członkowie ekipy traktują praktykantkę jak człowieka z zewnątrz.

Montaż

W montażowni nie wolno palić. Ale są sposoby na to, żeby oszukać czujnik ognia; na przykład otwiera się szeroko okno. Przez okno widać drugie skrzydło budynku. Jeśli ma się okno w dobrym miejscu, nie wychodząc z pokoju można wiedzieć, kto akurat jest u siebie. Okna gabinetu dyrektora wychodzą tylko na dziedziniec; widać z nich, kto przyszedł, przyjechał, kto wychodzi. Widać park.

Szybko dowiaduję się, co to off, setka, przebitki. Że najważniejsze jest to, jak dogadujesz się z montażystą. On może wszystko zepsuć – albo stworzyć arcydzieło. Dobrze jest, żeby przyjść na montaż z własnymi notatkami, żeby już mieć przejrzany swój materiał, wypisane setki: o, widzisz - najpierw czas, godziny, minuty i sekundy na taśmie, potem pierwsze i ostatnie słowo. Wtedy przekazujesz montażyście własną wizję. A jeśli dobrze się znacie, nie protestuje tak bardzo, i montaż idzie sprawnie i szybko.

Żeby stworzyć siedem dobrych minut reportażu, potrzeba siedmiu godzin. Jak ktoś jest naprawdę dobry, ma wprawę, zrobi to w sześć, albo nawet pięć i pół godziny. Dużo zależy od autora: jak przychodzi, a wcześniej nawet nie zajrzał do materiału, od razu wiadomo, że montaż potrwa dłużej. Najlepiej, jak zrobi sobie notatki i tylko podaje: czas – i cytat; wtedy praca idzie piorunem. Najgorzej, jak przychodzi taka pani B.; nie wie, czego chce, nie wie, co wyciąć, a co zostawić. Kolejność ma do d…, a potem trzeba poprawiać, bo po kolaudacji Maciek dzwoni i mówi: Setkę z czwartej minuty wrzuć na początek, potem to, jak jedzie na rowerze, dalej niech idzie, jak jest, ten obraz bez dźwięku albo wyrzuć, albo coś tam trzeba podłożyć, bo tak to zostać nie może. A poprawiać można w nieskończoność.

Temat

- Nie, nie, nie. Musisz sobie dobrze zapamiętać, że nie robimy materiałów o wariatach, szaleńcach i kulturze. To ma być reportaż społeczny – mówi Maciek, kiedy słyszy kolejną propozycję tematu. Nowa Huta odpada; na ten temat powstało już zbyt wiele reportaży. Musi być bohater i kontrbohater – chyba, że chcesz robić portret? Ale portret jest trudniejszy… I na początek proponuje mi dokumentację do zupełnie innego tematu. Błysk w oku, ręce kreślą w powietrzu niewidzialne linie; nawet tytuł już mam - mówi.

Tytuł jest czasem większym problemem niż temat. Najlepsze tytuły wymyślają znajomi.
Realizacja tematu nie zawsze jest łatwa. Oglądamy materiał do reportażu o Romach. Nie za dobry - część jest nagrana bez dźwięku. To dlatego, że wywiązała się bójka i operator kamery musiał rozłączyć się z dźwiękowcem. W takiej sytuacji przede wszystkim chroni się sprzęt.

Po dwóch tygodniach Maciek nie krzywi się już tak bardzo, kiedy rzucam kolejną propozycję. I w końcu: tak, to możesz zrobić. Idź tam, najpierw dokumentacja, potem napiszesz plan dnia zdjęciowego, damy ci operatora.

Pełna obaw idę do szkoły specjalnej, o której mam robić reportaż. Układam w myślach rozmowę z panią dyrektor, szukam argumentów, które sprawią, że udzieli mi zgody. Nie przydają się na nic: kiedy mówię, że reportaż, że telewizja, słyszę: Tak się składa, że nie mogę powiedzieć nic innego niż – chwila ciszy, ona znacząco się uśmiecha, ja w napięciu czekam na jej słowa - tak. Chwilę rozmawiamy, później osobiście prowadzi mnie do dyrektor podstawówki, pani Małgorzaty, która oprowadza mnie po szkole. Wyjaśniam, co chcę zrobić, jakie pracownie nagrać, z kim porozmawiać. Podchodzimy do grafika. Pan, który prowadzi reżyserię dźwięku, jest we wtorki i środy. Inne pracownie SA otwarte codziennie, trzeba ułożyć wszystko pod pana Damiana. Umawiamy się na wtorek. Obiecuje, że uprzedzi o mojej wizycie nauczycieli i opiekunów pracowni, będę mogła wejść wszędzie. W końcu się żegnamy. Nie mówię jej, że to mój pierwszy reportaż.